niedziela, 10 sierpnia 2014

Instytut ogrodnictwa przeżuł już swoje



W Głosie z 7 sierpnia 2014.r , pani redaktor anw opisuje jakich to sposobów chwycił się ostatnio Skierniewicki Instytut Ogrodnictwa aby oddalić w czasie własną agonię. Najlepszy, jak na razie, pomysł zatrudnionych w nim biurokratów, to wyprzedaż nieruchomości, które u zarania komuny stały się ich własnością w drodze nacjonalizacji mienia prywatnego. 

Na zdjęciu pałacyk myśliwski "willa Sabediany" wyceniony przez władze Instytutu na 5 mln zł

Sprzeda się jakiemuś frajerowi parę cudzych dworków i pałaców wraz z przyległymi gruntami – sobie ktoś zupełnie niezorientowany w rynku nieruchomości pomyślał - to wystarczy na wypłaty dla wszystkich kilkuset dekowników słynących w całym świecie głównie z wałkoństwa i nieustannego doskonalenia receptury  „smoothie" jabłkowego (to taka ni to papka, ni to sok).
Oczywiście po tej, mającej jednorazowy i krótkotrwały charakter, wyprzedaży i tak będą musiały nastąpić bolesne redukcje etatów, zgodnie ze schematem wypraktykowanym już wcześniej w innych, upadających reliktach PRL-u. A więc najpierw zwolni się sprzątaczki i pracowników gospodarczych (od brudu jeszcze nikt nie umarł), dozorców (czego będą mieli pilnować jak się wyprzeda majątek?) oraz pracowników rolnych (wraz z rolą do której są przywiązani). Jak dobrze pójdzie to dzięki tym przedsięwzięciom restrukturyzacyjnym wystarczy nawet grosza na podniesienie poziomu konsumpcji najcenniejszej elity.
Chyba że rząd zmniejszy dotacje o kolejne 20% albo i więcej... - co jest pewne jak w banku, bo rząd ma dokładnie ten sam problem co skierniewicki Instytut. Sam nie potrafi wyprodukować niczego godnego zainteresowania konsumentów. Rząd ma jednak tę przewagę nad naszym instytutem, że środki potrzebne mu do wyżywienia rozrastającej się w zastraszającym tempie „rodziny”, może zdobywać przemocą na reszcie narodu, albo jak się dowiadujemy z „taśmowej afery” poprzez sprzedaż obligacji rządowych do NBP, czyli inflacji. Instytutowi pozostaje jedynie na wolnym rynku wziąć się za szantaż patriotyczno-emocjonalny wobec naiwnej opinii publicznej.
I jak na potwierdzenie tej tezy we wstępniaku do Głosu z 7 sierpnia 2014.r. zauważamy wielce emocjonalny apel pani redaktor naczelnej Beaty Mały-Kaczanowskiej, wzywający wszystkich lokalnych patriotów o zrobienie czegoś z tym kawałem historii naszego miasta. Tylko czego? Zrzuty? Przecież rząd nie da zgody na publiczną zbiórkę... a jak nawet da to potem tak opodatkuje że wszystkim przejdzie ochota na jakąkolwiek działalność społeczną.
Niestety historia temu miastu zbyt często płatała rozmaite kawały, przyczyniając się do utrwalania i rozwoju raczej oportunizmu połączonego z tumiwisizmem niźli lokalnego patriotyzmu.
A morał z tego wszystkiego taki żeby broń Boże pan prezydent Trębski nie wywalał 5 milionów budżetowych pieniędzy na zakup czegoś co za rok może się dostać miastu zupełnie za darmo, albo nawet z budżetową dopłatą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz