W Głosie z 7 sierpnia 2014.r , pani
redaktor anw opisuje jakich to sposobów chwycił się ostatnio
Skierniewicki Instytut Ogrodnictwa aby oddalić w czasie własną
agonię. Najlepszy, jak na razie, pomysł zatrudnionych w nim
biurokratów, to wyprzedaż nieruchomości, które u
zarania komuny stały się ich własnością w drodze nacjonalizacji
mienia prywatnego.
Na zdjęciu pałacyk myśliwski "willa Sabediany" wyceniony przez władze Instytutu na 5 mln zł
Sprzeda się jakiemuś frajerowi parę
cudzych dworków i pałaców wraz z przyległymi gruntami
– sobie ktoś zupełnie niezorientowany w rynku nieruchomości
pomyślał - to wystarczy na wypłaty dla wszystkich kilkuset
dekowników słynących w całym świecie głównie z
wałkoństwa i nieustannego doskonalenia receptury
„smoothie" jabłkowego
(to taka ni to papka, ni to
sok).
Oczywiście po tej, mającej
jednorazowy i krótkotrwały charakter, wyprzedaży i tak będą
musiały nastąpić bolesne redukcje etatów, zgodnie ze
schematem wypraktykowanym już wcześniej w innych, upadających
reliktach PRL-u. A więc najpierw zwolni się sprzątaczki i
pracowników gospodarczych (od brudu jeszcze nikt nie umarł),
dozorców (czego będą mieli pilnować jak się wyprzeda
majątek?) oraz pracowników rolnych (wraz z rolą do której
są przywiązani). Jak dobrze pójdzie to dzięki tym
przedsięwzięciom restrukturyzacyjnym wystarczy nawet grosza na
podniesienie poziomu konsumpcji najcenniejszej elity.
Chyba że rząd zmniejszy dotacje o
kolejne 20% albo i więcej... - co jest pewne jak w banku, bo rząd
ma dokładnie ten sam problem co skierniewicki Instytut. Sam nie
potrafi wyprodukować niczego godnego zainteresowania konsumentów.
Rząd ma jednak tę przewagę nad naszym instytutem, że środki
potrzebne mu do wyżywienia rozrastającej się w zastraszającym
tempie „rodziny”, może zdobywać przemocą na reszcie narodu,
albo jak się dowiadujemy z „taśmowej afery” poprzez sprzedaż
obligacji rządowych do NBP, czyli inflacji. Instytutowi pozostaje
jedynie na wolnym rynku wziąć się za szantaż
patriotyczno-emocjonalny wobec naiwnej opinii publicznej.
I jak na potwierdzenie tej tezy we
wstępniaku do Głosu z 7 sierpnia 2014.r. zauważamy wielce
emocjonalny apel pani redaktor naczelnej Beaty Mały-Kaczanowskiej,
wzywający wszystkich lokalnych patriotów o zrobienie czegoś
z tym kawałem historii naszego miasta. Tylko czego? Zrzuty? Przecież
rząd nie da zgody na publiczną zbiórkę... a jak nawet da to
potem tak opodatkuje że wszystkim przejdzie ochota na jakąkolwiek
działalność społeczną.
Niestety historia temu miastu zbyt
często płatała rozmaite kawały, przyczyniając się do utrwalania
i rozwoju raczej oportunizmu połączonego z tumiwisizmem niźli
lokalnego patriotyzmu.
A morał z tego wszystkiego taki żeby
broń Boże pan prezydent Trębski nie wywalał 5 milionów
budżetowych pieniędzy na zakup czegoś co za rok może się dostać
miastu zupełnie za darmo, albo nawet z budżetową dopłatą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz